Emigracja wewnętrzna – wybór czy ucieczka?

with Brak komentarzy
emigracja wewnętrznaOd dłuższego czasu nurtuje mnie to pytanie. Nie potrafię znaleźć jednoznacznej odpowiedzi.
Jednak często zastanawiam się jak długo uda się żyć na emigracji wewnętrznej? Czy moim jedynym wyborem pozostaje tylko reagowanie na zastaną rzeczywistość? Przecież kiedyś wierzyłam, że mogę ją kreować, również na zewnątrz.

 

„Wszystko co słyszymy jest opinią, nie faktem. Wszystko co widzimy jest punktem widzenia, nie prawdą.” Marek Aureliusz

Jak bumerang wraca myśl, że nie żyję na bezludnej wyspie. Mam wpływ na moje otoczenie, tak samo jak wpływa ono na mnie. A że ograniczyłam je do granic możliwości?

Wczoraj kolejny raz skończyłam czytanie mojej ulubionej książki. Postać niewidomej „z wyboru” Mirabelle przypomina mi moją postawę. Staram się nie oceniać ani jej, ani siebie. Ale gdzieś głęboko pozostaje rozdźwięk. Pewna doza niepewności i dyskomfortu, która cieszy tylko wtedy, gdy kojarzę ją z powiedzeniem: „Ciesz się, że czujesz ból – to znak że żyjesz.”

 

Dawno temu, kiedy jako harcerka zakładałam mundur, byłam przekonana o swojej gotowości do walki. Teraz pytania o prawdę dotyczącą zewnętrznego świata odbierają entuzjazm a nawet chęć dociekania co jest faktem. Pozostaje smutek i skierowanie myśli na swoje wnętrze i ochronę najważniejszych wartości.

 

Mam ogromną trudność z opowiedzeniem się po jakiejkolwiek stronie, kiedy nie ufam „wiedzy”. W czasie wydawałoby się wszechobecnej i udostępnianej w ciągu sekundy „wiedzy” mam kłopot z zaufaniem źródłom. Ale ostatnio zauważyłam, że kiedy wypowiadają się ludzie których szanuję, czasami uznaję nawet za mentorów w jakiejś dziedzinie, jestem skłonna wyjść z tej mojej skorupki i zacząć działać. Choć z działaniem też mam kłopot z tego samego powodu. Działania ustalają ludzie, którym nie ufam. Nie moi mentorzy, nie moje autorytety – oni tylko przyłączają się do jakichś akcji, które są organizowane przez tych, którym nie ufam. To blokuje jakiekolwiek działanie, nawet w ważnej dla mnie sprawie. A czy to tylko usprawiedliwienie? Tej odpowiedzi szukam…

 

Ostatnio widziałam fragment filmiku, gdzie usłyszałam, że kiedy leżysz w wannie i powoli, delikatnie podgrzewa się wodę – nie wiesz kiedy i możesz się UGOTOWAĆ. To oczywiście metafora, ale wyobrażam sobie ludzi, kiedy są zdziwieni, oglądając zgliszcza swojego ukochanego miasta. Pojawia się pytanie: „jak to się mogło stać? kiedy? dlaczego nie reagowałem/am wcześniej? przecież mogłem/am zrobić cokolwiek żeby do tego nie dopuścić.”

 

Oczywiście są tacy, którzy od razu „znajdują winnych” i skupiają się na obwinianiu. Nie chcę obudzić się „z ręką w nocniku”, a nie potrafię rozpoznać TEGO MOMENTU, kiedy moja postawa może być uznana za BIERNĄ nie przez innych (mam to w nosie) ale przeze MNIE.

 

Trudno żyć z takim dyskomfortem, z takim „rozdźwiękiem” i trudno patrzeć w przyszłość, kiedy nie rozpoznajesz na ile masz wpływ, a na ile nie. Brak działania to też dokonanie wyboru, ale czy to najlepszy wybór?

 

Właśnie wróciłam z „manifestacji” pod toruńskim sądem. Czuję się zdecydowanie lepiej, niż wczoraj kiedy zostałam w domu, podczas gdy inni spotkali się tam o tej samej porze, w tej samej sprawie. Zobaczyłam wiele znajomych twarzy, ale też wiele osób, których może już nigdy nie spotkam, a widzieliśmy się ten jedyny raz. Odpalaliśmy nawzajem gasnące na wietrze świece. Wspólne śpiewanie hymnu było autentyczne i wzruszające, a na koniec usłyszałam: „a mury runą, runą runą i pogrzebią stary świat…”

* ryzyko popełnienia błędu nie powinno powstrzymywać przed podejmowaniem odpowiedzialności