Znajomi z pociągu

with Brak komentarzy

pociagPodróżujesz czasami pociągiem? Co lubisz najbardziej – widok za oknem, kołyszący do snu rytmiczny stukot kół czy ludzi? A może znikanie w internecie zaraz po wejściu do przedziału?

Lubię podróżowanie pociągami. Właściwie wszystkie doznania poza piskiem hamulców są dla mnie przyjemne… nawet kiedy starszy człowiek zaraz po odjeździe ze stacji otwiera jedzenie i z lubością skubie skorupki jajka… Lubię przyglądać się współpasażerom i wyobrażać sobie ich życiorysy. Czasami jest mi dane poznać część ich historii a zdarza się też nawiązanie dłuższej znajomości. W ten sposób, jadąc do Kudowy-Zdroju poznałam zakręconego artystycznie nauczyciela-wędrowca spod Świebodzina, a kiedy wracałam ze Szczecina wysłuchałam nakręconej energetycznie Pani Jadzi – matki trzech mężczyzn, żony spokojnego rolnika, pełnej entuzjazmu i apetytu na życie 60-latki.
Trzy lata temu wracając z Krakowa do przedziału w którym akurat zasiadłam weszła piękna, długowłosa, młoda kobieta. Przywitała się ciepło i już, już chciała się zatopić w ciekawym artykule, kiedy zaczęłyśmy rozmowę. Nie pamiętam co było inspiracją do rozmowy, ale na pewno nauka gry na skrzypcach okazała się wspólną nicią porozumienia. Od słowa do zdania, od zdania do refleksji… tak nawiązałyśmy żywy, energetyczny kontakt, który zaowocował potem moją podróżą do Zielonej Góry. Dużo zyskałam dzięki tej decyzji. Poznałam ciekawe miejsce, pięknych ludzi, pobyłam ze sobą, ze sztuką (spektakl teatralny w którym zobaczyłam moją znajomą z pociągu przeszedł wszystkie moje oczekiwania) i teraz dziękuję za tamto spontaniczne spotkanie przy stukocie kół.

Dzięki otwarciu się na ludzi, (nawet z pozoru powierzchowne relacje), dajemy możliwość pokazać piękno człowieka i zachować pewien obraz, który potem prowokuje do kolejnych zmian, decyzji i spotkań – również ze sobą.

I jeszcze jedna moja refleksja sprzed pięciu lat – dotyczy dworca:
„Coś jest w tym dworcu… Kiedyś, lata temu, przejeżdżając obok niego w drodze do liceum, zza szyby autobusu z zazdrością patrzyłam na ludzi stojących na peronach. Kojarzyli mi się z WOLNOŚCIĄ. Rozmarzona myślałam że pewnie jadą dokąd tylko chcą. Mogą wsiąść do „pociągu byle jakiego” i poczuć wiatr we włosach wyglądając przez okno. Kilka lat później, sama stałam codziennie na peronie w oczekiwaniu na pociąg – studiowałam w mieście oddalonym o 60km. Kiedy po całym dniu studiowania wracałam wieczorem, na peronie witał mnie On – z ciepłą dłonią, niecierpliwymi oczami, czasami nawet z bukiecikiem polnych kwiatów. Zdarzało się, że potem też wsiadałam do pociągu… ale nigdy bez celu…

Patrzę na podróżnych. Wątpię w samotnego, rozmarzonego wariata, który stałby pomiędzy nimi, „planując” kierunek bez celu.
Trudno oprzeć się pokusie, aby nie porównać tego miejsca do życia. Zdarzenia, jak te pociągi – nadchodzą, zatrzymują się – mają swój czas i odjeżdżają, aby mogły nadejść następne. Mimo że są dokładnie zaplanowane przez człowieka, spóźniają się, czasem czekają na wjazd, a bywa, że nie nadjeżdżają wcale. A człowiek – albo spokojnie idzie im na spotkanie, biegnie, denerwuje się patrząc na zegarek, albo sam spóźnia się patrząc jak odjeżdża bez niego.

Promienie słońca padły na kolejne wagony oddalające się z peronu. Inne padają na szlaban, który chociaż zamknięty za jakiś czas przecież otworzy się ponownie dla kolejnych ludzi…
Ciekawe, czy odważę się kiedyś wsiąść do byle jakiego pociągu i jechać bez celu?”

Czy jest szansa że i Ty odważysz się: na zaufanie do życia, a może do drugiego człowieka?
wystarczy że uśmiechniesz się do współpasażera podróży…