Cisza jak ta

with Brak komentarzy

Weszłam do kościoła. Kobieta o kręconych włosach przywitała mnie lekkim uśmiechem oczu znad maski i żelem wyciśniętym z butelki na dłonie. Weszłam dalej. Na ławkach umieszczono zielone i czerwone napisy. Nie umiem czytać portugalskiego. Dzięki symbolom domyśliłam się, które miejsca są przeznaczone do zajmowania.

W pierwszym momencie usiadłam odwrotnie. Starsza kobieta zatrzepotała nerwowo rzęsami spoglądając znad maski w moim kierunku. Uniosłam kciuk w górę i w dół z pytaniem w oczach. Pokazała mi, że to nie jest dobre miejsce i wskazała palcem odpowiednie przed nią. Usiadłam. Zerkając w jej uśmiechnięte oczy, upewniłam się że jest tak, jak być powinno.

Moje miejsce znajdowało się mniej więcej w środku kościoła. Przede mną zobaczyłam kobiety i mężczyzn wypełniających wszystkie dostępne miejsca. Ubrany w szarą koszulę i jasne spodnie starszy pan zapalił świece na ołtarzu. Siedząc w milczeniu oczekiwaliśmy rozpoczęcia mszy.

Raźnym krokiem, w zielonej szacie wszedł ksiądz. Podszedł do ołtarza, zdjął na chwilę zieloną maskę, aby ucałować obrus i wówczas zobaczyłam jego pogodną twarz z pięknie wystrzyżoną, gęstą brodą. Jego ciemne włosy były ułożone z wielką starannością. Uniósł bardzo wysoko dłonie i rozpoczął mszę. Obserwowałam z jakim zaangażowaniem wypełnia swoją rolę. Nie rozumiałam wiele, ale domyślałam się dokładnie jakie części mszy następują kolejno po sobie.

Nie śmiałam rozglądać się dookoła, ale byłam bardzo ciekawa czy są organy. Msza była odprawiana bez towarzyszenia instrumentów. Uznałam, że to przez koronawirusa.

Na podwyższenie niedaleko ołtarza wchodziły kolejno kobiety. Jedna czytała ewangelię, inna psalm. W pewnym momencie starsza pani, w pięknej granatowej sukience z wyszytym z przodu wzorem naśladującym ozdobny fartuszek, spokojnym krokiem wyszła do bocznej nawy. Na jej ramionach spoczywał zielony szal z liturgicznymi symbolami. Po chwili wróciła z dwoma kielichami w dłoni. Podeszła do księdza. Oczy przekazywały sobie znaki zrozumiałe dla wszystkich. Ona pokornie oddawała kielichy w dłonie księdza – on je z godnością przyjmował.

Wszystko to znane mi było dotąd w wykonaniu mężczyzn. Tu, mężczyźni zbierali ofiarę: dwóch starszych panów ubranych „po cywilnemu” podchodzili do każdego z kim złapali kontakt wzrokowy. Wrzucaliśmy monety i banknoty do purpurowych, miękkich sakiewek unoszących się swobodnie na specjalnych metalowych wysięgnikach. Panie z przodu kościoła śpiewały a capella zgodnie wtórując czysto brzmiącemu głosowi księdza.

Kiedy nastąpił najważniejszy moment mszy, ksiądz wręczył kielich z hostiami kobiecie z zielonym szalem. Sam wziął podobny i oboje ruszyli w stronę zebranych. Kobieta podchodziła do wszystkich z lewej strony kościoła. Ja byłam po prawej. Widząc jak ksiądz wkłada kolejno w dłonie KAŻDEGO hostie moje ciało zalało się falą gorąca. Z moich oczu wypłynęły gorące strugi. Zbliża się, za chwilę podejdzie do mnie i co? Wszyscy do tej pory wyciągali do niego dłonie a ja co? Przecież złamię zasady „mojego” kościoła. Bez spowiedzi, po rozwodzie, w drugim małżeństwie… nie mogę.

Mój nos zaczął pocić się mocno pod maseczką zalewając usta słoną wydzieliną. Ksiądz już był przede mną i wyciągnął w moim kierunku dłoń z hostią. Nieśmiało złożyłam ręce i położył na nich to, na co czekałam od wielu lat. I co teraz? Ksiądz poszedł dalej, do kolejnej kobiety, ale wrócił do mnie z uśmiechniętym spojrzeniem i gestem dłoni zachęcił do przyjęcia komunii. Rozwibrowanymi palcami zdjęłam z ucha uchwyt własnoręcznie zrobionej szydełkowej maseczki. Włożyłam w usta ten dar i bezdźwięcznie zaszlochałam. Nie mogłam powstrzymać ramion, ale gardło nie wydało z siebie żadnego dźwięku. Ksiądz odszedł. Po chwili zobaczyłam jego plecy, kiedy wracał do ołtarza.

Zza łez wyłonił się niewiarygodny obraz. Ksiądz jednym ruchem wyciągnął zza ołtarza gitarę i szarpnął za struny rozpoczynając głośny śpiew. Wierni natychmiast dołączyli do niego kołysząc się w rytm żywej piosenki. Kiedy skończyli, ksiądz najwyraźniej zażartował, bo słychać było śmiech.

Wychodząc mijałam zbierających się pod kościołem ludzi, którzy przed chwilą wyszli. Dołączali do nich inni – wychodzący za mną. Minęłam ich i jako jedyna opuściłam przestrzeń okalającą kościół. Skręciłam na plażę i rozbijając piasek gołymi stopami dochodziłam do siebie.

Musiałam przebyć tysiące kilometrów, żeby otrzymać bezcenne dary. Dar wybaczenia, dar miłości i dar wspólnoty. I to wszystko bez jednego słowa. Modliłam się: Panie, odbierz mi mowę. Wszystko zostało już w moim pięćdziesięcioletnim życiu powiedziane. Moi bliscy usłyszeli że ich kocham. Reszta się nie liczy. Wszystko inne można opowiedzieć działaniem.

 

*źródło zdjęcia: obraz Kerstin Riemer z Pixabay