Wczoraj zaprosiłam na wycieczkę po wyspie trzy wspaniałe kobiety. Nigdy dotąd ich nie spotkałam. Powiedziały, że nikt nie pokazał im wyspy, a za chwilę wracają do Polski (po pobycie związanym z pracą). Zaproponowałam, że mogę to zrobić ja. Kiedy wsiadły do auta, jedna z nich zapytała: „jak się tu Pani znalazła?”.
Ponieważ mam świadomość, jak moja historia przyciąga uwagę, od razu odparłam:
„O tym jak zamieszkałam na wyspie, możecie przeczytać na moim blogu i posłuchać w odcinkach podcastu, ale teraz zamiast skupiać się na mojej historii, przekierujcie uwagę na piękno tej wyspy. To jest czas tylko dla Was.” Kiedy pasażerki westchnęły, szybko dodałam: „Jak będzie możliwość, obiecuję, że trochę Wam o sobie opowiem.”
Obserwowałam radość i zachwyt jakie wyzwalała w nich wyspa.
Pogoda dopisała, więc miałyśmy całe przedpołudnie na podziwianie natury i wszystkiego, co Porto Santo oferuje mieszkańcom i turystom. Co chwila odpowiadałam na pytania, do których już się przyzwyczaiłam. Kolejny raz padło: „To co Pani tu robi?”. Jak zwykle, zgodnie z prawdą rzuciłam krótko: „Żyję”.
Za każdym razem, po tym słowie pojawia się dłuższa przerwa oznaczająca stan konsternacji. Dałam wybrzmieć tej pauzie, bo tak naprawdę nie mam nic do dodania. Nie robię przecież nic innego. Nie pracuję, nie działam w sposób, który mógłby być interesujący dla kogoś, kto chce usłyszeć o wyzwaniach czy sukcesach (jak choćby udział w maratonie czy zarobienie dużych pieniędzy na wynajmie nieruchomości).
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam: „No dobrze… trzy razy w tygodniu chodzę do szkoły, na lekcje portugalskiego” i dodałam: „za darmo, bo to projekt rządowy, skierowany do obcokrajowców, którzy zamieszkali na wyspie.” Wyliczam dalej: „Spędzam czas zajmując się ogródkiem, gram na pianinie, szydełkuję… Poza tym robię to, co wszyscy – zakupy, posiłki, dbanie o bliskie relacje (a to wymaga dużo energii)”.
Cisza.
Jedziemy dalej.
Pokazuję im jedno z najpiękniejszych miejsc na wyspie i staram się przetłumaczyć nazwę na polski „Fonte de areia” – źródło piasku. Po obejrzeniu rzeźb, które stworzył wiart i piasek siadamy pod parasolem z liści palmy i patrzymy w ocean. Wówczas wspominam o pisaniu książki. W oczach kobiet pojawia się zaintrygowanie.
Dopytują co to za książka. Mówię to, co napisałam we wstępie, że według mentorów od pisania, ta książka nie powinna powstać, a przynajmniej nie jako pierwsza. Nie posiadam tzw. „nazwiska” ani pomysłu na marketingowe chwyty, które wróżyłyby sukces. Dlatego nie mam błogosławieństwa tych, którzy znają się na rzeczy pisarskiej. Doradzili mi pisanie fabuły. A ja wiem, że nie ma nikogo poza mną, kto opowiedziałby moją historię. Jestem ostatnią z rodu, nie mam rodzeństwa, ani dzieci (poza tymi muzycznymi, które bardzo mnie w tym pisaniu wspierają). Za każdym razem, kiedy siadam do fabuły, ostatecznie piszę kolejny rozdział książki, która domaga się opuszczenia szuflady.
Robię to, co dyktuje mi dusza. Wówczas czuję, że wypełnia mnie życiodajna energia i poczucie sensu.
Kiedy żegnam się z kobietami, ich oczy śmieją się do mnie a rozedrgane palce wystukują adres mojej strony internetowej. Po kilku minutach od zakończonego spotkania mój telefon wibruje. Z ogromną radością czytam na wyświetlaczu: „Ktoś właśnie postawił Ci kawę”. Odkrywam też trzy maile: „Na Twoje konto w buycoffee.to wpłynęła właśnie kawa„.
Rozsmakowuję się tą chwilą jak najpyszniejszą kawą, o aromacie begijskiej pralinki (bo taką właśnie lubię najbardziej).
To właśnie ROBIĘ.
Zostaw komentarz