Dzień Matki

with Brak komentarzy
Były sobie dwie matki.

Jedna, wyprostowana, w szykownym buciku na stopie otulonej pończochą. Kiedy siadała w fotelu, zapalała papierosa zatkniętego w szklaną lufkę. W kredensie, na zgrabnej niczym noga baletnicy nóżce czekał na nią gustownie malowany kieliszek. W tym specjalnym dniu napełniła go ulubionym likierem i oddała się chwili zamyślenia.

Druga, lekko przygarbiona podlewała las pelargonii na balkonie. Patrząc w dal na miasto tętniące życiem tęskniła za skrawkiem spokojnej ziemi, gdzie pielęgnowała nie tylko kwiaty. Zapragnęła zapalić połówkę papierosa przygotowaną poprzedniego dnia. Od kiedy kardiolog zabronił jej tej przyjemności, starała się jak mogła, ale nawyk zwyciężał. Smaku alkoholu już nie pamięta.

Rodziła trzy razy. Tylko ten jeden, ostatni raz udało się skutecznie podtrzymać życie. Jej ukochany jedynak urodził się zdrowy. Zawsze zdrabniała jego imię. Zresztą imię męża też zdrabniała. Swoim dwóm mężczyznom poświęciła całe dorosłe życie. To był jej świadomy wybór. Byli całym jej światem. Niczego więcej nie potrzebowała.

Odebrała telefon od córki. „Jak ona potrafi mówić wprost o uczuciach. Wdała się w swojego ojca.” – zakomunikowała pelargoniom po odebraniu życzeń. W jej rodzinnym domu nikt nie zdrabniał imion, a rozmowa o uczuciach wydawała się zbędnym mieleniem języka. Śmiać się też nie wypadało z byle czego. Trzeba było mieć konkretny powód do każdej reakcji.

Często śpiewała. Każda okazja była dobra, żeby choć pogłaskać życzliwie ramię syna. Podkreślała zalety wszystkiego i wszystkich. Pamięta, jak jej brat domagał się od ojca tyle samo czułości ile dostawały jego siostry. Ściskała go wtedy najmocniej jak potrafiła, żeby poczuł jak bardzo go kocha. Dotykała ludzi częściej niż inni. Jej drobne dłonie głaskały życzliwie ramiona zatroskanych kobiet i spracowanych mężczyzn.

Lubi być sama, choć najlepiej czuje się w obecności córki. Zaraz włączy muzykę i zakręci ciasto. Murzynka piekła w niedzielę, więc dziś zjedzą babkę. Taką, jaką piekła jej mama: waniliową z pasami kakao w środku. Ech… jej mama. Ciągle w biegu. Przy dzieciakach. W polu. W ogrodzie. Przy piecu. Ciekawe, czy była zadowolona ze swojego życia. Szkoda, że już jej nie ma…

Na syna dziś nie czeka. Przecież on ma tyle pracy. Nawet w sobotę będzie grać, więc w niedzielę powinien się wyspać a nie pędzić do matki pociągiem. Może jeszcze go przekona. Choć tęskni za nim bardzo. Gdyby jej Feluchna żył, pojechaliby razem do syna, żeby nie tracił czasu na wyjazdy. Dobrze, że jest telefon. Choć w ten sposób jest nadal wśród ludzi, bo nie lubi być sama zbyt długo. Sięgnęła po kosteczkę czekolady. Wie, że nie powinna, ale w sumie co komu do tego?

Jak dobrze, że ją ma. Mogła mieć jeszcze jedno dziecko, ale zdecydowała inaczej. Ma jedynaczkę i bardzo ją kocha. Nie potrafi okazać jej tego tak, jak teściowa swojemu Wituchnie, ale nauczyła się od niej wiele. Nawet zdrabnia czasami imię córki jak ona. Nie przypuszczała, że tak się do siebie zbliżą. Mówią, że matkę ma się tylko jedną. Ona miała dwie: rodzoną i tę, od której nauczyła się nosić pończochy i palić papierosy w lufce.

Szkoda, że nie mogą już do siebie zadzwonić z życzeniami…
Jak dobrze, że mogę je wspominać nie tylko w Dniu Matki.

*Uzupełnienie wspomnienia tu: LIST

foto: obraz RitaE z Pixabay