I’ve got rhythm

with 5 komentarzy

Piosenka pochodzi z musicalu „Girl Crazy” i ma 91 lat – tylko 9 lat mniej, niż miejsce w którym pierwszy raz ją usłyszałam. Był rok 1983 i w radioodbiornikach naszego miasta królowała „Śmierć w bikini”. Już wtedy byłyśmy dwiema szalonymi dziewczynami, tylko jeszcze o tym nie wiedziałyśmy. W podstawówce byłyśmy w tej samej klasie. A na zajęciach w „muzyku”, nasze młode ciała uczyły się wówczas jak być instrumentem. Poznawałyśmy ból rozstawania się z ego na rzecz tworzenia muzyki w grupie. Z drugiej strony, trzeba było zawalczyć z nieśmiałością, kiedy przychodził czas na indywidualne solo pełne improwizacji. Miałyśmy Zosię, która nie była tylko nauczycielką. Ona była prawdziwą wirtuozką… życia.

Kilka lat wstecz, otwierałam zbyt ciężkie dla kilkulatki drzwi kamienicy przy ulicy Mickiewicza w Toruniu. Do piersi tuliłam futerał, chroniąc skrzypce maleńkie jak ja sama. Za drzwiami zaczynał się inny świat, pełen dźwięków i zapachów niespotykanych nigdzie poza tym budynkiem. Kakofonia brzmień wydobywanych niezgrabnie lub całkiem swobodnie na różnych instrumentach tworzyła miły nastrój swobody. Można było go poczuć, jak tylko drzwi zamknęły się za plecami. Jeszcze tylko kilka stopni, a za nimi skrzeczące wahadłowe drzwi i moim oczom ukazywał się niewielki hol z portiernią, którą trzeba było minąć chcąc przejść do gabinetu dyrektora i kilku sal. Małe okno portierni otworzyło się na chwilę, dzięki której poczułam zapach świeżo zaparzonej kawy. Ktoś odbierał właśnie klucze do auli koncertowej, która znajdowała się piętro wyżej.

Zerknęłam w lewo, na oświetloną gablotę z harmonogramem zajęć upewniając się, czy nie ma ogłoszenia o nieobecności mojej nauczycielki. Niestety były inne informacje, które mnie nie dotyczyły, więc westchnęłam i ruszyłam na czwarte piętro. Zwolniłam na ulubionym drugim piętrze, zaglądając z tęsknotą w stronę świetlicy, skąd zawsze słychać było śmiech a czasami dźwięk telewizora. Wolałabym tam skręcić i popatrzeć chociaż chwilę na dorosłych kolegów, którzy zostawiali w szatni ubrania i przekomarzali się z szatniarką licząc na szklankę gorącej herbaty. Jednak szłam dalej. Wdrapywałam się stopień po stopniu z nadzieją, że jakimś cudem uniknę lekcji. Nagle na półpiętro przede mną zeskoczyła energicznie inna dziewczynka z futerałem. Miała pod brodą zaczerwieniony ślad ciągnący się aż do ucha, ale twarz miała roześmianą. To była Kasia. Ona lubiła lekcje ze swoim nauczycielem skrzypiec. Dłonią puściła mi buziaka i zbiegła w dół przytrzymując się drewnianej poręczy, jednocześnie wykrzykując: „czeeeść”. Jej warkocz podskakiwał szybko wystając spod filcowego beretu, jakby chciał pomachać mi na pożegnanie.

Nie zawsze człapałam z taką niechęcią na zajęcia. Zupełnie inaczej było, kiedy biegłam na zaplecze z tyłu szkoły, gdzie w niskim budynku, długim jak tramwaj z wagonami trzeba było zdjąć buty, założyć baletki i czarny strój gimnastyczny (z pomarańczowymi tasiemkami wokół ud i ramion). W zapachach uwalnianych przez zakurzoną wykładzinę zabawom rytmicznym nie było końca. Śmiech dzieci i Pani Zosi Nowak rozlegał się co chwila. Ten sam śmiech słyszałam potem w osiemdziesiątym trzecim, kiedy w przerwie pomiędzy kolejnymi układami tanecznymi opowiadałyśmy Zosi o swoich kłopotach sercowych czy problemach domowych. Właśnie dlatego, często wyczekiwałam na jej kruchą postać zbliżającą się do szkoły na rowerze. To od uśmiechniętej Zosi usłyszałam zdanie, które stworzyło mój świat zawodowy na kilkanaście lat pracy: „Urodziłaś się belfrem”.

Mimo, że Kasia w szkole średniej nadal grała na skrzypcach, chętnie spotykałyśmy się z nią w świetlicy. Pamiętam, kiedy pewnego razu zawiązała się nieformalna grupa dbająca o klimat w świetlicy i zorganizowano pączki. Ależ to była impreza – wszyscy pośpiewywali i przekrzykiwali się z buziami pełnymi marmolady. Uwielbiałam tam przesiadywać między zajęciami. To było miejsce spotkań najfajniejszych i najciekawszych osobowości spośród uczniów i pedagogów szkoły muzycznej (min. Bodzio Hołownia).  Spędziłam wśród nich dwanaście długich lat, a potem część z nich studiowało na mojej wymarzonej uczelni (np. Magda Cynk-Mikołajewska).

Byłam szczęściarą, bo mogłam dojeżdżać pociągiem do Bydgoszczy w towarzystwie Wiesia Liseckiego, który mówił do naszego duetu z Madzią (jeszcze na Mickiewicza) per „małpy zielone”.  Wiesiu zawsze pił z kubka, w którym trzy czwarte pojemności zajmowały fusy herbaciane przylepiające się do jego wąsów nad bujną brodą. W tamtym czasie nie było wielu barberów i tak genialnych muzyków jakim był Wiesiu. W połowie moich studiów, gardło ścisnęły zbyt wielkie emocje, żeby pozwolić mi dośpiewać wśród chórzystów utwór pożegnalny na jego pogrzebie. Niestety w 2006 roku Wiesiu przywitał gdzieś w muzycznym niebie Kasię Cąbrowską, której choroba odebrała warkocz i nadzieję. Na szczęście zdążyłyśmy powiedzieć sobie wszystko czego potrzebowałyśmy, żebym mogła spokojnie czekać aż kiedyś uściskamy się gdzieś tam… Zosia dołączyła do nich w 2008 roku.

Dwie szalone dziewczyny z wydziału rytmiki odebrały kiedyś swoje dyplomy. Jedna z nich, zastąpiła Zosię i uczy w naszej szkole, choć pod zupełnie innym adresem. Kiedy zaprasza mnie na pokazy swoich uczennic wzruszenie ściska mi serce, bo w tych młodych dziewczętach widzę nas i Zosię jak MAMY TEN RYTM.

Źródło zdjęcia: Obraz Tobias C. Wahl z Pixabay

5 Responses

  1. Syberyjska dziewczyna
    |

    Myślę, że to nie przypadek, że w wigilię Dnia Nauczyciela dzielimy się swoimi przemyśleniami!
    Podoba mi się niezwykle ten tekst. Przeczytałam go z wnikliwością i ogromnie podoba mi się ten rodzaj sensualności, który tak wspaniale udało Ci się w nim uchwycić. Uwielbiam ten sposób obrazowania i opisywania świata. Uwielbiam drobne „smaczki” i szczegóły.
    Proszę o więcej takich tekstów. Właśnie na tym pułapie wrażliwości. Idealnie trafia on do mojego serca. <3

    • admin
      |

      Syberyjska dziewczyno, nie ma lepszego kopniaka motywacyjnego niż takie komentarze. Właśnie piszę nowe opowiadanie i dodałaś mi skrzydeł, które mogą mnie ponieść nawet na konkurs 😉
      Dzięki Tobie będę uważniejsza na sensualność w opisach moich kolejnych refleksji.
      Naszą wrażliwość połączyła pewnego dnia pewna Kaszubka. Ona też jutro będzie wspominać Dnie Nauczyciela w pewnym „zakładzie robotniczym” 😀
      ps. Z Nowosybirska nie tak daleko do Omska, więc zabieraj się za redakcję Twojej książki na którą tyle czytelniczek (i nie tylko!) już czeka.

      • Syberyjska dziewczyna
        |

        No muszę!
        Dziękuję Ci!

  2. Anna C.
    |

    Bom Dia, Pani Izo. Trudno, muszę się zdekonspirować, ale ten wpis tak mnie poruszył i otworzył także w mojej pamięci miejsca i ludzi, o których Pani z takim ciepłem pisze. Wiele lat temu, przez kilka lat mój Filip uczęszczał do Szkoły Muzycznej na Mickiewicza, dlatego nastroje przywołane w tekście, zapachy, dźwięki, nazwiska nie są mi obce. W swoich opisach, wspomnieniach, refleksjach jest Pani artystką- łatwość i trafność z jaką one pod pani piórem /na klawiaturze/ powstają, nastrój, jaki w czytających wywołują, jest absolutnie cudowny. Niby Panią znałam /słowo NIBY wcale nie jest przypadkowe/, przeszłyśmy bowiem razem kawałek zawodowej ścieżki, i wyczuwałam w Pani wiele talentów, jednak tej strony Pani osobowości nie dane mi było poznać, to strata! Od DAWNA czytam SLOW BLOGA, zaglądałam tu właściwie od początku, gdy jeszcze była Pani w Polsce. Już dawno chciałam dać znać, że ja tu także JESTEM, czytam, słucham muzyki, którą Pani się zachwyca, wędruję Pani ścieżkami, zakamarkami i…z radością witam każdy nowy wpis. Nie wiem czy zabrakło mi odwagi, czy wolałam pozostać anonimowym czytelnikiem, a może podświadomie nie chciałam zakłócać Pani tego szczęścia i spokojnego życia, nie wiem! Byłam na Porto Santo, chodziłam tymi uliczkami, piłam kawę w małych kawiarenkach, wąchałam kwiaty tak pięknie tam kwitnące i całe godziny spędzałam na pięknej plaży. Do dziś mam w łazience muszle tam zebrane. Czy zazdroszczę? NIE! Ale rozumiem i cieszę się Pani szczęściem. Ślę serdeczności, Anna Ciesielska

    • admin
      |

      Pani Aniu, bardzo ucieszył i wzruszył mnie Pani komentarz, bo marzeniem każdego piszącego jest wiedzieć, że to, co pisze jest dla kogoś ważne. Czasami mam wrażenie, że piszę tylko dla siebie (to też ogromna wartość), ponieważ moi kochani czytelnicy rzadko komentują wpisy blogowe. Pozostawiłam sobie same dobre wspomnienia z naszej wspólnej, krótkiej drogi. Będzie mi miło wypić wspólną kawę, jeśli znowu zawita Pani na tej pięknej wyspie (a to zawsze realne, bo o tym miejscu nie chce się zapomnieć). Pozdrawiam serdecznie, Izabela
      ps. proszę spojrzeć na dzisiejszą datę… wigilia Dnia Nauczyciela… przypadek?
      Ate logo Pani Aniu, ate logo…