Nie wierzę w przypadki. Szczególnie kiedy czytam książki. Znowu to książka odnalazła mnie. Nie miałam o niej pojęcia, choć szuka ludzi już ponad dziesięć lat. Dotarła do mnie dzięki innej, równie pięknej i ważnej – biografii Małgorzaty Braunek, którą pochłonęłam z ogromnym wzruszeniem.
Kiedy przeczytałam dwa, bardzo podobne tytuły książek Artura Cieślara, od razu wiedziałam, po którą sięgnę najpierw. „Kobieta metafizyczna” poczeka, aż nasycę się „Kobietą metamuzyczną”. O samej książce już tylko przepiszę blurb, który znalazłam w internecie:
„Kobieta metamuzyczna przemawia niczym barwnie skomponowana mozaika, pełna osobistych zwierzeń, wspomnień z dzieciństwa, subtelnych prób opisania istoty muzycznej wrażliwości i tego co porusza najdelikatniejsze struny kobiecej psychiki.”
Dziś nad ranem musiałam zamienić czytanie na pisanie. W środku rozmowy z Grażyną Łobaszewską znalazłam zdania, które oddają motyw całego mojego pisania:
„Odeszła mama, odszedł tata, potem mąż… Moje straty, to straty w ludziach. Jakoś się to wszystko posypało. A kiedy odchodzą bliscy, część nas umiera. Pozostawiło to ogromny ślad w mojej wrażliwości, w świecie moich emocji. To mnie literalnie wyniszczyło. W sukurs przychodziła muzyka, śpiewanie. Myślę, że ludziom, którzy nie mają żadnego bezpiecznika, musi być bardzo ciężko w takich chwilach.”
„Kobieta metamuzyczna” Artur Cieślar
To takie mi bliskie. Gdybym ja napisała te zdania, zamieniłabym tylko kolejność strat:
„Odszedł tata, przyjaciółki, potem mąż i mama… Kiedy wyprowadziłam się na wyspę odeszli inni – bliżsi i dalsi. Moje straty, to straty w ludziach… a moje życie przepełnione jest nostalgią, którą musiałam polubić, żeby nie zwariować”.
Muzyka towarzyszy mi od urodzenia. Tata był skrzypkiem, mama uwielbiała słuchać przebojów nagrywanych na kasety, babcia nie śpiewała tylko wtedy, kiedy mówiła (pamiętam ją śpiewającą bezustannie: od cichego nucenia przy porannym rozpalaniu pieca, przez głośne wykonywanie pieśni Moniuszki przy gotowaniu, aż do mormoranda przy usypianiu mnie późnym wieczorem).
Sięgałam po muzykę w wesołych i smutnych chwilach. Potem byłam jej wykonawcą. Stawała się moim bezpiecznikiem od dziecka, ale dziś myślę, że dopiero, kiedy zaczęłam własną dłonią ubierać w słowa moje emocje, stany i rozterki – doznawałam ulgi. Te notatki pisane na kolanie: najpierw w pamiętniku, potem siedząc na dworcu, na bulwarze nad Wisłą, na dziesiątym piętrze zapisane na dyskietkach, które gdzieś potem ginęły… „do szuflady” i w końcu na blogu.
Jestem kobietą automuzyczną, nie tylko dlatego, że moje straty w ludziach zalewam muzyką. Automatycznie sięgam też po słowo. Jestem autorką każdego mojego zapisku, notatki, wpisu a nawet kilku opowiadań. Od jakiegoś czasu oglądam te wszystkie zapiski i próbuję poukładać je w jedną całość.
A odpowiedzi na pytania, które stawia Artur Cieślar poszukam sama. Nigdy nie zadałby mi ich wprost, ale dziś wiem, że jestem jedną z kobiet metamuzycznych.
Zostaw komentarz