Właśnie skończyłam czytać pierwszy rozdział mojej ulubionej książki. Wracam do niej od 25 lat. Sama nie wiem, dlaczego tak bardzo się do niej przywiązałam. Może dlatego, że zaraz po zakupie zachęciłam mężczyznę, którego bardzo kochałam do wpisania dedykacji, dzięki której wiem, że w wieku 29 lat byłam żoną z czteroletnim stażem? Co sprawiło, że tak bardzo zżyłam się z bohaterami?
Nie pamiętam, co zainteresowało mnie tamtego dnia w księgarni. Domyślam się dziś tylko, że spodobał mi się tytuł, ale mógł mnie równie dobrze zaintrygować opis z tyłu okładki (min. „Dzieło Whartona przypomina nam o tym, że prawdziwie cenne jest nie to, co myślą inni, ale to, co robimy. Opowiada o miłości i śmierci, ciemności i świetle, ważności pracy. Jeżeli ta piękna książka niesie ze sobą jakiś morał, to brzmi on następująco: nikt nie jest tak ślepy, by pewnego dnia nie przejrzeć na oczy”).
Praca była dla mnie bardzo ważna. Wyniosłam to z domu. Rodzice pokazali mi też jak istotne jest, żeby czerpać z niej przyjemność. Dlatego kochałam to, co robiłam poza domem. Szukałam w działaniu pasji i akceptacji. Ale też uznania i nagród. Chciałam być oklaskiwana każdego dnia. Dlatego angażowałam się w pracę ponadstandardowo. Niezależnie od tego kim byłam w pracy: rytmiczką w przedszkolu, nauczycielem gry na instrumencie, organizatorem imprez, przewodnikiem w muzeum, sprzedawcą wiązanek czy intendentką w tramwaju wodnym (MIĘDZY SZUFLADAMI), starałam się działać po swojemu i zauważalnie.
Miłość i śmierć była i jest mi bliska. Kochałam bliskich i byłam zmuszona żegnać ich, kiedy nie byłam na to gotowa.
Mam wrażenie, że przeglądam na oczy co jakiś czas, a potem znowu tracę jasność widzenia. Zdarza się też, że całkiem świadomie wybieram ślepotę, aby po czasie stwierdzić, że dzięki temu lepiej widzę.
Od lat nie potrafię zdecydować kto z bohaterów jest mi bliższy. Za każdym razem identyfikuję się z każdym z osobna a także z relacją, jaką nawiązali. Czy można identyfikować się z relacją? Nie wiem, ale życzyłam i życzę sobie takich relacji w życiu. Starałam się odnajdywać klimat spotkania tych dwojga we wrażliwości ludzi, których spotykałam i spotykam.
Nie żyję jak kloszard, ale świadomie przeniosłam się na wyspę, również metaforycznie. Zostawiłam stare życie jak Jack i staram się tworzyć tak, jak kiedyś nie mogłam. Czasami wychodzi „bohomaz” a zdarza się, że patrzę na efekt z zaskoczeniem, jakby ktoś prowadził „pędzel”.
Patrząc z perspektywy lat, myślę, że pozostawiłam sobie niektóre obrazy z książki nie próbując ich weryfikować. Marzyłam, żeby odnaleźć uliczki, którymi chodzili Jack i Mirabelle. Wyobrażałam sobie jak siadam przy pomniku Diderota i szukam gołębi. Chciałam grać na klawesynie. Ale byłam w Paryżu tylko raz – na lotnisku (PARYŻ), nigdy nie grałam na klawesynie a widząc gołębie nadal klaszczę w dłonie, żeby odleciały gdzieś dalej.
Jednak dziś, kolejny raz zaczynam tę piękną opowieść. Za każdym razem odnajduję w niej coś nowego, świeżego. Dziś zatrzymują mnie na dłuższą chwilę ostanie zdania pierwszego rozdziału:
„Tak rzadko zdarza mi się porozmawiać z kimś, kto nie myśli tylko o mojej ślepocie. To ich ślepota. Tak często zdarza mi się czuć żal wobec tych, którzy muszą żyć wewnątrz świata, a nie na zewnątrz tak jak ja. To musi być dla nich naprawdę trudne.”
Tu możesz wesprzeć moją twórczość:
Zostaw komentarz