Od kilku lat jestem jedną z najbogatszych ludzi na świecie. Kiedyś zżymałam się na powiedzenie: „Biednyś – boś głupi”. Moja mama całe życie ciężko pracowała i zwykle, kiedy ktoś wymawiał te słowa czułam złość. Przez wiele lat zmagałam się z życiem i tą przykrą oceną. Nie było to jedyne powiedzenie – kamień, którym dałam sobie rzucić w twarz.
Kiedyś, jako nastolatka usłyszałam: „nie warto się z nią wiązać, bo pochodzi z rozbitej rodziny, więc i ona rozbije swoją”. Tak jak się rzekło, tak potoczyło się moje życie. Nie dlatego, że to była „toksyczna miłość”. Nie dlatego, że mąż mnie zdradzał. Nie dlatego, że powieliłam schemat rodziców.
Pewnego dnia, siedziałyśmy z dwiema bardzo fajnymi znajomymi przy kawie. Było bardzo miło i kobieco, więc jedna z nich postanowiła sprawdzić moje cyfry z urodzin, potem chyba prześledziła mój biorytm lub kosmogram i zakomunikowała: „Iza, ja tu jakiegoś szalonego bogactwa nie widzę”. I znowu poczułam złość, bo w tym czasie miałam nadzieję, że mam moc zmienić swoje życie tak, jak chcę, więc założyłam, że wszystko jest możliwe.
W międzyczasie zaczęłam obserwować moich znajomych i bliskich, a przede wszystkim siebie. Niektórzy z przyjaciół odeszli. Inni są ze mną, mimo że ich już nie ma. A ja zdałam sobie sprawę, że jeszcze zanim trafiłam na wyspę, byłam na wyspie tak samo, jak wszyscy których poznałam bliżej. Na tych swoich wyspach każdy ma tylko siebie i TO, W CO UWIERZY.
Byłam biedna, bo byłam głupia, WIERZĄC w to. Moje małżeństwo rozpadło się między innymi dlatego, że UWIERZYŁAM przykrym słowom, zanim się jeszcze zaczęło. Jestem bogata, bo NIE UWIERZYŁAM w wartość bogactwa jakie podobno nie miało być mi dane.