Muzyka z półwiecza (cz.1)

with Brak komentarzy
Ostatnio znajoma poprosiła o „podzielenie się muzyką”. Natychmiast pojawiło się pytanie: no Bielicka, jaka jest ta TWOJA muzyka? I nie chodziło o moje własne kompozycje, tylko o melodie, które ukształtowały mnie jako człowieka.

 

Wróciłam daleko, do najwcześniejszego dzieciństwa i pierwsze pojawiło się wspomnienie babci Helenki. Smaży placki ziemniaczane  śpiewając „Pieśń wieczorną” Moniuszki. Jeszcze wtedy nie śpiewałam z nią na głosy – ale najbardziej cieszyły mnie nasze wspólne wykonania parę lat później. (Ta melodia tak głęboko zapadła w moje serce, że zdając na studia muzyczne nie wahałam się ani chwili wybierając utwór wokalny na egzaminy wstępne – to MUSIAŁA być ONA).

Bardzo lubiłam śpiewać – szczególnie w przedszkolu. Moja nauczycielka – Pani Danusia Mutt (nadal się spotykamy) kochała muzykę. Jednak moje dzieciństwo wypełniała muzyka skrzypcowa. Większość płyt (wówczas analogowych) dotyczyła najbardziej wymagającego instrumentu – mojego „koszmaru”. Tata ćwiczył, a ja wolałam słuchać. Kiedy zostawałam sama w domu (bardzo wcześnie i dosyć często), najczęściej sięgałam po płytę Kreislera. „Cierpienia miłosne” były mi wówczas najbliższe.

Graliśmy z ojcem duety, ale bardzo się wówczas stresowałam: dźwięki z mojego instrumentu w niczym nie przypominały tych, które płynęły ze skrzypiec taty. A kiedy grał Montiego, nawet w najśmielszych marzeniach nie odważyłam się zobaczyć siebie grającej Czardasza. Dziś wiem, że nawet niedoskonałe wykonanie grane sercem obezwładnia słuchaczy. Ale ja nigdy nie odważyłabym się z własnej woli zagrać publicznie. Dlatego wyobrażam sobie siebie tak:

W klasie rytmiki działo się muzycznie dużo. Realizowałyśmy układy rytmiczne do wielu utworów. Szczególnie dobrze zapamiętałam pracę nad dwoma z nich (w załączniku). Moje ciało nie było przygotowane do swobodnej improwizacji, miałam też wiele obaw obserwując moją uzdolnioną koleżankę Magdę Dzwoniarek. Do dziś, kiedy zaprasza mnie na popisy swoich uczennic widzę jej gesty, pozy i wrażliwość przekazaną młodym dziewczętom. A ona odziedziczyła je po naszej ZOSI NOWAKOWEJ.

Potem same układałyśmy własne układy i wybierałyśmy współczesną muzykę:

Z czasów ogólniaka, pamiętam babskie spotkania przy nauce biologii. Biologia, fizyka, historia i angielski… moje zmory nastoletniego życia. Na szczęście miałam przyjaciółki, które nie zostawiały mnie na pastwę nauczycieli, poniżających mnie tekstami typu: „a kogo obchodzi ta twoja MUZYCZNA?, zobaczymy jak się popiszesz na klasówce”. Kucie nigdy nie było moją domeną więc robiłam wszystko żeby to sobie jakoś osłodzić – pamiętam Mike’a Oldfielda i Sade.

Rano wyprawiałam się do szkoły ogólnokształcącej a wieczorem wracałam padnięta, ale szczęśliwa ze szkoły muzycznej. Taki system wymuszał odrabianie lekcji wczesnym rankiem. Wstawałam z wyjściem mamy do pracy, około czwartej rano. Czasami, zanim zasiadłam do podręczników pisałam listy do ojca (wyjechał z orkiestrą za granicę). W radio dzień zaczynała piosenka, która do dziś sprawia dreszcz:

Przed maturą dostałam wspaniały prezent. Sama nie mogłabym sobie na niego pozwolić, a dla mojego ofiarodawcy też był to ogromny wydatek. Jednak jego cena miała zupełnie inny wymiar: otrzymałam tę muzykę od wybranka mojego serca, więc do dziś należy do najcenniejszych pamiątek. Byliśmy wówczas tak młodzi. Trzymając się za ręce, marząc o idealnym świecie słuchaliśmy bez końca:

Pierwszy rok studiów kończył koncert. Pamiętam charyzmatycznego dyrygenta (Marek Pijarowski), którego dłonie, burza kruczoczarnych włosów i pasja doprowadzała mnie do stanu najwyższego zaangażowania. Byłam obezwładniona muzyką i oburzona postawą starszych studentów w trakcie próby: „jak można siadać, kiedy dzieje się taki CUD?”. Od pierwszego do ostatniego dźwięku miałam wrażenie niezwykłego uniesienia:

Akademik – pokój 102. Przerwy pomiędzy utworami zadanymi na zaliczenie z historii muzyki wypełniały „bluajsy”. Wystarczyło hasło i w białym dwukaseciaku, włączało się drugą kieszeń, a tam królował Elton. Pierwsza kieszeń należała do Rachmaninowa, Dvoraka, Beethovena nagrywanych tak, aby rozpoznać na „odsłuchu” niezależnie od długości fragmentu. Za oknem słońce, na stole chleb z serem i dżemem, w ustach smak kawy a w uszach:

I w ten sposób powstał TOP 10 mojego młodego życia.

CDN… cz.2 i cz.3

ps. o jednym z moich ważnych, muzycznych nauczycieli z tego okresu, napisałam już kiedyś TU