Muzyka z półwiecza cz.3

with Brak komentarzy

Od wielu lat moja najbliższa przyjaciółka namawiała mnie do praktyk medytacji. Nie potrafiłam usiąść w ciszy. Natłok myśli palił ogniem mój spokój. Wreszcie sięgnęłam po mój klucz do ciszy: po muzykę. Pod powiekami pojawiły się kolory a z każdą kolejną nutą wchodziłam głębiej w stan „nieważkości”. Opowiedziałam o tym Elżbiecie. „A widzisz? masz swojego przewodnika do medytacji – jest nim muzyka”.

Dużo pracowałam, a w pracę angażowałam się cała. To dlatego, że praca wiązała się z moją pasją. Nocami nagrywałam akompaniamenty do piosenek dla dzieci. W dzień biegłam najpierw na „rytmiki” do przedszkoli a po południu na zajęcia muzyczne w ognisku. W przerwie na posiłki rozmawiałam przez telefon z rodzicami uzdolnionych dzieci o kolejnych pomysłach i projektach. Zapłaciłam za to wysoką cenę, ale również z tego okresu pozostały mi wyjątkowe muzyczne pamiątki.

Do dziś tańczę z dziećmi przy energetycznej muzyce (dopiero po latach zobaczyłam że jest do tej zwariowanej piosenki teledysk – na szczęście dzieci nie miały okazji go ze mną oglądać) – chyba nie ma możliwości żeby nie ruszać się podczas słuchania:

Moi wychowankowie uwielbiali musicale, dlatego często bywaliśmy w warszawskim Teatrze Muzycznym ROMA. Zdarzyło się nawet tak, że zawiozłam tam na casting jednego z nich. Grał potem przez pół roku w „Akademii Pana Kleksa”. Odwiedziliśmy go na jednym ze spektakli a zanim wyszliśmy z teatru zaprowadzono naszą grupę za kulisy. Oglądaliśmy rekwizyty przygotowane do wystawienia „Upiora w operze”. Zachwyt żyrandolem jaki miał spaść w trakcie tego musicalu na widownię pamiętam do dziś. Potem zobaczyłam całość i dałam się przeniknąć do cna:

Zawdzięczam wiele temu musicalowi. Jedna z piosenek stała się dla mnie szczególnie ważna. Dzięki niej zorganizowałam spotkanie artystyczne dedykowane mojemu tacie. Dwadzieścia lat po jego śmierci odzyskałam jego skrzypce i opowiedziałam o nim światu. To była druga edycja spotkań artystycznych „ART-ERIA” integrująca lokalnych twórców. Muzycy, pisarze, filmowcy i inne wrażliwe dusze w najbardziej życzliwym gronie – wymieniali się swoją indywidualną energią. Ale wszystko zaczęło się od skrzypiec ojca i… mojej tęsknoty:

Kiedy zdecydowałam się na studia podyplomowe, przeniosłam się na rok w pobliże miasta, w którym studiowałam. Na zajęcia dojeżdżałam kolejką. W drodze praktykowałam ćwiczenia i słuchałam. Miałam przestać gadać i przełączyć się na słuchanie. Dla belfra to ogromne wyzwanie. Dlatego zaczęłam oczywiście od muzyki. Kiedy myślę o tym wyjątkowym czasie zawsze słyszę w uszach album „Secret Symphony”

Kilka lat później, kiedy zdecydowałam się ostatecznie pożegnać z placówką w której pracowałam 15 długich lat, od moich przyjaciół z pracy, na pożegnanie, otrzymałam bilet na koncert Katie Melua. W moim rodzinnym mieście usłyszałam gitarę Katie i wspaniały żeński chór. Hala sportowa zamieniła się w kameralną salę, a ja miałam wrażenie że jestem sam na sam z artystami.

Po studiach podyplomowych przeżyłam dziewięciomiesięczną przygodę. Zostałam Scrum Masterem w korporacji. Tak jak tajemniczo brzmi, tak bajkowo czułam się w mojej nowej pracy. Nierealistycznie. Niczym wylot na inną planetę. To było jedno z najważniejszych wydarzeń w moim życiu. Wystawienie się w nieznane, obce rejony. Męski świat, inny język, niespotykane wcześniej warunki. Dzięki temu doświadczeniu wydarzyło się wiele. Między innymi wyjechałam do Szczecina na spotkanie z ulubioną mentorką, ale przede wszystkim z samą sobą. Tamten czas okraszony był szczególną energią a pamiątka muzyczna pozostała ze mną na zawsze:

Inna mentorka na warsztatach w Warszawie poczęstowała mnie jedną ze swoich ulubionych melodii ze świata. Korzystała z niej jak z mantry. Często do niej wracam:

Istnieje też mantra słowiańska, którą znam na pamięć:

Zaraziłam słuchaniem muzyki relaksacyjnej mamę. Uwielbiała morze. Szła brzegiem ze słuchawkami w uszach. Mogła tak iść długie kilometry wracając co jakiś czas do mnie wylegującej się na plaży. Nauczyłam ją kotwiczyć dobre momenty w pamięci. Kiedy umierała miała w uszach słuchawki z tą samą muzyką, która towarzyszyła jej w nadmorskich spacerach. Poszła dalej.

Dwie ostatnie pozycje są najbardziej aktualne i towarzyszą mi od kilku lat. Nie szukam już – muzyka przychodzi do mnie sama. Ta, której potrzebuję jest zawsze przy mnie – w sercu.