Nocą wróciłam z kina. Nie, nie mamy kina na wyspie, ale mamy pewną „wyspę” na wyspie, gdzie zorganizowano wieczór filmowy. Prowadząca spotkanie przywitała wszystkich przybyłych szerokim uśmiechem i poinformowała, że pomysł na pierwszy film jaki obejrzymy wspólnie pochodzi ode mnie. Wytłumaczyłam, że film zarekomendował mój mentor filmowy i mam świadomość, że może się spodobać lub nie, ale moim zdaniem jest uniwersalny, dlatego wpisuje się w klimat spotkania ludzi posługujących się różnymi językami.
Na projekcję zebrało się dwanaście osób z różnych stron świata: od Niderlandów po Madagaskar. Zamknięto drzwi i zaproponowano poczęstunek. Jeden z mężczyzn wystąpił z propozycją przerwy w połowie seansu. Pierwsze napisy (w tym wypadku w języku angielskim) pojawiły się dopiero po dziesiątej minucie filmu, więc przez kilkanaście minut słychać było chrupanie popcorn’u przygotowanego przez organizatorów spotkania. Ktoś przeglądał telefon, ktoś inny zmienił miejsce na wygodniejsze. Na ekranie bohater zapraszał do swojego minimalistycznego świata.
Znałam fabułę, więc czasami pozwalałam sobie na opuszczanie bohatera, aby obserwować salę. To były sekundy, bo nie chciałam sobie odbierać przyjemności towarzyszenia Hirayamie w jego historii. Młoda kobieta nie odrywając wzroku od ekranu, sięgała dłonią do szeleszczącego opakowania. Ktoś wstał, żeby nalać sobie do kubka colę. Organizatorka bezszelestnie zrobiła kilka zdjęć.
Kiedy zaproponowano przerwę, większość gości podniosła się z krzeseł i wyszła na zewnątrz. Nie czułam potrzeby przerwania filmu, ani wstania z miejsca, ale byłam ciekawa rozmów. Napiłam się herbaty z przyniesionego ze sobą kubka termicznego i wyszłam do ludzi. Kiedy podeszłam do grupki owianej dymem z papierosów usłyszałam jak przekonywali się wzajemnie które z dwóch miejsc z sushi na wyspie, jest bardziej rekomendowane. Lubię sushi, ale natychmiast przemieściłam się na maleńki tarasik, aby zaczerpnąć powietrza w samotności.
Przerwa nie trwała długo. Skorzystały z niej trzy kobiety, aby pożegnać się ze wszystkimi. Kiedy wracaliśmy na miejsca usłyszłam słowa rzucone półszeptem w przestrzeń, po polsku: „Nie spodziewałam się, że ten film będzie taki głęboki, egzystencjalny”. Drugą część filmu obejrzeliśmy w zupełnej ciszy. Miałam wrażenie, że podczas ostatniej sceny nie tylko ja się wzruszyłam. Byłam ciekawa reakcji na napisach końcowych. Jestem jedną z tych, która zawsze siedzi aż do wyłączenia ekranu. Dawniej przepuszczałam przechodzących ludzi i pozostawałam w gronie kilku osób, które tak jak ja, słuchały muzyki do ostatniego taktu nie ruszając się z miejsca. Czasami siedzieliśmy jeszcze chwilę w milczeniu, zanim opuściliśmy salę. Nikt nas nie pospieszał.
Chciałam powstrzymać wyłączenie projekcji, kiedy tylko zobaczyłam palec na spacji komputera, ale odezwałam się za cicho w stosunku do dźwięków z sali. Skrzypnięcia przesuwanych krzeseł przy wstawaniu z miejsc zagłuszyły moją prośbę, więc nie dane mi było wysłuchać muzyki towarzyszącej napisom z nazwiskami twórców. Włączone światło i ruch uczestników spotkania sprowokował mnie do opuszczenia sali wraz z wychodzącymi. Nie poczekałam do końca spotkania. Zorientowałam się, że nie utworzyła się przestrzeń na spokojne podzielenie się refleksjami, więc pożegnałam się dziękując organizatorom. Potem, po powrocie do domu wymieniłam jeszcze kilka zdań z organizatorką, która ujęła mnie swoją postawą pytając o samopoczucie i biorąc sobie głęboko do serca moje uwagi, którymi podzieliłam się z nią późną porą.
Zostaw komentarz