Przyjaciółka

with Brak komentarzy
Leżałam z zamkniętymi oczami. Jej dłonie oplotły moją czaszkę. Poczułam ciepło w środku głowy, a pod powiekami zobaczyłam barwy. Najpierw jasny kolor, który rozpraszał się powoli jakbym wciągała go falą do wewnątrz. Potem biało-seledynowy, który po dłuższej chwili przeszedł w różowo-fioletową spokojną i przyjemną tonację. Zaczęłam oddychać w rytm jej słyszalnego oddechu. Byłam bezpieczna jak nigdy dotąd. Z moich oczu popłynęły gorące łzy: „Chciałabym, abyś trzymała moją głowę kiedy wydam ostatnie tchnienie – obiecaj.” Usłyszałam: „Zrobię, co będę mogła”.

Znamy się już 35 lat. Nie pamiętamy pierwszego spotkania, bo byłyśmy z pewnością tak samo przerażone okolicznościami. Szłyśmy do liceum. Za Wisłą. Z dala od domów. Cały czas szkoły pamiętamy jak przez mgłę. Nielubiany wychowawca – artysta, który odreagowywał swoje błędne decyzje życiowe na uczniach. Moje niekontrolowane drżenie głowy przed odpowiedzią z angielskiego. Wspólne klasówki, podczas których dyktowała mi informacje potrzebne do zaliczenia. Strach przed niedopuszczeniem do matury. Moja zmiana szkoły na semestr przed maturą. Jej obecność „po szkole”.

Potem jej ślub, a krótko po nim mój. Pamiętam jej opuchnięte nogi w szpitalu przed urodzeniem pierwszej córki. I jeden z moich ważnych koncertów w trakcie studiów, na który przyjechała do Bydgoszczy. Każda w roli żony, potem rozwódki. Najboleśniejsze łzy wylewane w ramię drugiej. Spacery po lesie: ona boso, z rozpostartymi ramionami w górze – ja rozglądająca się w obawie przed pająkami. Pobyt w saunie: ona wylewająca wiadro z lodem na głowę, ja śmiejąca się z niej w odpowiedniej odległości, żeby nie ogłuchnąć.

W nocy, po śmierci mojej mamy: „Przyjechać po Ciebie? Lepiej żebyś teraz nie siadała za kierownicą. Jutro rano pojadę z Tobą wszędzie, gdzie tylko potrzebujesz i zechcesz.”

Pamiętam, jak przed każdą wigilią znajdowała czas, żeby wpaść na chwilę ze świecznikiem z pomarańczy lub pierniczkami własnej roboty, tylko po to, żeby uściskać się z okazji świąt. Pierwsze oznaki menopauzy – telefon do niej. I wspólna podróż do Warszawy na lotnisko. Ostatni uścisk przed wyjściem z hotelu. Brak słów i uśmiechy przez łzy.

Gdybym miała napisać co słyszę, kiedy przypominam ją sobie przed snem:

(zdecydowanie) „A przestań!”

(ciszej) „Pamiętaj, zawsze ostatecznie jesteśmy same.”

(z uśmiechem) „I nie zapomnij: trzeba myśleć pozytywnie.”

Tysiące kilometrów od siebie. Widzę ją, jak szybko poprawia własnoręcznie przyciętą grzywkę przed „telekonferencją” na WhatsApp’ie. Ton głosu mówi wszystko o aktualnych emocjach, dlatego zakładamy słuchawki. Patrzymy w ekran i nie zauważamy, jak się zmieniamy. Dla siebie – pozostajemy takie same. Za kilka dni zawieszę w moim ogrodzie dzwoneczek koshi. Ma taki sam w swoim ogrodzie. Kiedy zawieje wiatr, dźwięki przeniosą swoją wibrację daleko – do przyjaciółki.

Żyję z nadzieją, że znowu poczuję ciepło jej dłoni na mojej głowie. Może przyjedzie na święta, a może dotknie moich włosów dopiero kiedy będzie trzeba…
foto: Aneta Paluszkiewicz