W rytmie kobiecości

with 2 komentarze
Wśród gości, których zaprosiłam do nowego cyklu mojego podcastu pt. „Pogaduchy przez ocean”, poza moim zodiakalnym bratem bliźniakiem, obchodzącym urodziny tego samego dnia każdego roku, jest kobieta, z którą mamy bliźniacze podobieństwo stóp. To jej zawdzięczam powrót do szczególnego wspomnienia sprzed 12 lat. Opisałam to ważne doświadczenie 6 lat temu, w marcowym wpisie blogowym „Kobietom i sobie, z okazji i bez”.

Wczoraj odpakowałam ważną paczkę z Polski. Każda z przesyłek, które otrzymuję od bliskich jest ważna. Rozpakowując pudełka odnajduję w nich symbole okruchów mojej tożsamości: pierniczki toruńskie, wafle teatralne, majonez, którego smak przywraca wspomnienie drogi z grudziądzkiego dworca do domu babci (po łaskotaniu w nozdrzach rozpoznawałyśmy bliskość fabryki octu, produkującej mój ulubiony dodatek do kanapek – na studiach wystarczyło posmarować nim suchą kromkę chleba, żeby na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech).

Wczorajsza paczka mieściła w sobie atrybut kobiecości: buty do tańca. Pachną nowością, mienią się blaskiem i budzą gorący zakamarek mojej kobiecej natury. To nie są już te same buty, w których dawno temu tańczyłam salsę. Zmieniłam się i zdecydowanie wolę rytm slow. W zakupie butów pomogła mi, na odległość, Ania – tancerka z wyboru. Będzie gościem mojego podcastu i choć znamy się dopiero od kilku miesięcy poznałyśmy intymny szczegół naszej anatomii. Okazało się, że mamy bardzo podobny kształt stopy. Ania pomogła mi w zakupie butów do tzw. łaciny, i to od niej wiem, że w tańcach latynoamerykańskich stopa ma tworzyć jedność z butem.

Ania zna także powód, dla którego zdecydowałam się wrócić do tańca. Kiedy spotkałyśmy się pierwszy raz i usłyszałam o jej przygodzie z tańcami standardowymi, którą zafundowała sobie dopiero w okolicach emerytury – moje oczy otworzyły się szeroko. Szukałam w pamięci momentu, kiedy jako 38-letnia kobieta zostałam sama, bez męża. Wówczas w uszach rozbrzmiewało echo przykrych słów, które wypowiedziane w przypływie złości, rzuciły cień na moją kobiecość. Usłyszałam: „jesteś babochłopem”. Pod tym określeniem kryła się moja przesadna samodzielność i nie przywiązywanie wagi do seksapilu.

Postanowiłam skorzystać z tej lekcji i odnaleźć w sobie pokłady kobiecości. Po latach analizowania swojej natury wiem, że ukrywałam je nie bez powodu. Zostałam skrzywdzona jako dziewczynka i w odruchu dbania o bezpieczeństwo, ograniczałam do minimum wzbudzanie zainteresowania mężczyzn. Poza tym moi rodzice kładli duży nacisk na moją samodzielność i decyzyjność. Nie stosowałam odpowiedzi „nie wiem”, a kiedy słyszałam ją u innych podsumowywałam: „nie stać mnie na ten luksus”. Odejście ojca do innej kobiety nie zapaliło alarmowej lampki. Powtarzałam schemat działania po mamie.

Po odejściu męża, zastanawiałam się czy istnieje miejsce, przestrzeń, relacja, gdzie mogę w bezpieczny sposób korzystać z seksapilu, oddać prowadzenie mężczyźnie, zrzucić odpowiedzialność z barków i zaufać partnerowi. Wtedy do głowy przyszedł mi taniec. Ponieważ był ściśle połączony z muzyką, przyciągnął mnie jak magnes. Natychmiast zapisałam się na kurs salsy, choć kusiło mnie również tango. To tam stawiałam pierwsze, trudne kroki do oddawania prowadzenia oraz przyjemności, płynącej z tworzenia harmonii w tańcu z partnerem. Powoli zmieniało się też moje ciało. Dzięki kołysaniu bioder, rozluźnieniu ramion i oderwaniu stóp od ziemi, łączyłam się z głębią mojej kobiecości. Byłam bezpieczna, zmysłowa, piękna i mimo obecności partnera bliska sobie.

To wszystko wróciło wraz z założeniem butów do tańca. Włączyłam muzykę, wyprostowałam plecy, rozkołysałam biodra, mrugnęłam do odbicia w lustrze i oddałam się prowadzeniu muzyce.

Na wyspie znalazłam też inny sposób na bezpieczne oddanie prowadzenia partnerowi i przyjemność płynącą z tworzenia harmonii z moim mężczyzną i to w miejscach publicznych! Przy pomocy jego ramienia wspinam się za jego plecy, rozchylam nogi, obejmuję dłońmi jego klatkę piersiową, przytulam policzek do jego szyi, czuję ciepło i jedność naszych ciał i… pędzimy skuterem w dal.

* zdjęcie „motyla” pochodzi z czasu, kiedy chodziłam na kurs tańca i tańczyłam salsę

2 Responses

  1. Iwona
    |

    Słowami w tym wpisie bardzo mnie poruszyłaś. Twoje dojscie do kobiecości, choć zapewne bolesne – cieszy mnie. I uczy?… Chętnie przeczytałabym dłuższą wersję. Pisz Iza więcej, wiesz, że ja czekam na Twoją powieść ❤️

    • admin
      |

      Z serca dziękuję za te słowa. Motywują do dzielenia się z innymi.
      Ja też czekam na tę powieść Iwona, ale na razie ciągle na pierwszy plan wysuwają się kawałki autobiograficzne 😛