Siedzę przed otwartą walizką w hotelu. Jutro zamknę ją przed odlotem do nowego życia. Zamknęłam wszystko, na co byłam gotowa. Sprzedałam co należało sprzedać, przekazałam co chciałam oddać w odpowiednie ręce. Wysłuchałam tego, co mieli do powiedzenia inni. Pomyślałam o tym, co przyszło mi do głowy.
Zatrzymałam fotografię dziewczynki trzymającej walizkę i siatkę wypełnioną po brzegi. Miałam wtedy dziesięć, może jedenaście lat. Szkoda, że nie zapisywałam dat na odwrocie odbitek tak, jak robiła babcia Helenka. Na zdjęciu stoję w spodniach typu dzwony i sweterku „w serek” spod którego widać zaokrąglony kołnierzyk grzecznej dziewczynki. Na szyi, gdzie zwykle nosiłam klucz od domu, tym razem zawisła na rzemyku morska muszla. Fryzura „na pazia” i uśmiechnięta buzia nie zwiastują strachu jaki zaczaił się w głowie. Wyjeżdżałam wówczas na swoje pierwsze kolonie, z których wróciłam wcześniej. Rozchorowałam się z tęsknoty i przeleżałam połowę czasu w izolatce, co jeszcze bardziej pogłębiło złe samopoczucie.
Wówczas nie byłam jeszcze gotowa na samodzielność, ale rodzice uznali inaczej. Już kiedy mama zapisywała mnie do przedszkola nauczycielka zdziwiła się, że matka nie schyla się, by pomóc zawiązać buty trzyletniemu maleństwu z burzą loków na główce. Próg dorosłości przekroczyłam kilkukrotnie i to zanim skończyłam 18 lat.
Pierwszy krok w dorosłość to wyróżnienie: „idziesz do pierwszej klasy więc dostajesz klucz do domu”. Kiedy rano zakładałam go na szyję był nieprzyjemnie zimny, ale po całym dniu, zdejmując go przed snem, przykładałam go chętnie do policzka. Jego ciepło dodawało otuchy: „masz mnie, kiedy tylko zechcesz się schronić w domu”.
Walizka w podróży przypominała ten dom. A że byłam z dala od mojej strefy bezpieczeństwa, płakałam kiedy ją otwierałam. Tęsknota nie pozwalała cieszyć się „nowym”. Nieznane z jednej strony nęciło ale z drugiej przerażało.
Minęło czterdzieści lat. Nie ma już rodziców wśród żywych. Drzwi hotelowe otwieram kodem. Siedzę nad walizką, ale nie tęsknię. Dziękuję sobie, że przetrwałam. Czekam z nadzieją i ekscytacją na „nowe”. Cokolwiek się wydarzy – dam radę.
Upycham w walizce swoją moc, wspomnienia i nowe perfumy. Nowy zapach na nowy etap życia. Zamykam walizkę i przeszłość.
2 Responses
Jekaterina z Jekaterinburga
Bardzo wzruszający, przepiękny wpis.
Przypominam sobie moją walizkę i siebie sprzed pięciu laty, kiedy „pakowanie na roczny wyjazd” mnie totalnie przerosło, więc do walizki wrzuciłam tylko prezenty dla przyszłych znajomych. Stwierdziłam wtedy, że nic nie muszę brać ze sobą, a jeśli okaże się, że czegoś potrzebuję, to po prostu to kupię na miejscu.
Leciałam do nowego miejsca wypełniona wielką ekscytacją.
To już nie były kolonie, na które podobnie jak Ty, jeździłam wypełniona tęsknotą i łzami.
Taki wyjazd, jeśli jest świadomą, przemyślaną decyzją, to najlepsze, co może się w życiu przydarzyć!
admin
Cieszę się, że te kilka zdań tak działa…
dziękuję za komentarz Jekaterina