Był taki czas, kiedy wstawałam nad ranem, żeby wsiąść w samochód i gnać do Poznania. Zostawałam na kilka dni, żeby szkolić się do nowej roli. Do Torunia wracałam tylko na weekendy, a noce spędzałam tam, gdzie firma zorganizowała nocleg. Najczęściej trafiał się hotel z wypasionym śniadaniem, ale bywało, że musiałam spać pod Poznaniem, w miejscu gdzie spali wyłącznie kierowcy TIRów. Nigdy nie spotkała mnie żadna przykrość, wręcz odwrotnie – zdarzyło się nawet, że zastałam na stoliku bukiecik kwiatków z cukierkami od portiera, żeby „nie było mi smutno” jak wróciłam kolejny raz w to samo miejsce.
Trwałam tak przez cały październik i początek listopada. Bywałam bardzo zmęczona, więc kiedy wieczorem wchodziłam pod hotelową kołdrę – drżałam na całym ciele. Marzyłam wtedy wyłącznie o gorącej herbacie. Miałam wrażenie, że nic nie jest w stanie mi pomóc – budziłam się z zimnymi stopami, nawet kiedy przez całą noc były w skarpetkach.
Pod koniec października, w środku tygodnia, weszłam przez oszklone drzwi korporacji i szukałam w torbie karty, która pozwoli mi przejść jak codzień, przez bramkę przepuszczającą wyłącznie pracowników firmy. Jednak tym razem zatrzymano mnie przy długiej ladzie recepcji, zanim doszłam do stalowych barierek. Usłyszałam: „Jest dla Pani przesyłka, ale jest duża, mogę pokazać… może będzie lepiej odebrać ją przy wyjściu?” Wychyliłam się za blat i ujrzałam ogromny karton zaklejony szczelnie taśmą. Nie dałam rady dojrzeć danych nadawcy, więc tylko upewniłam się czy to napewno paczka dla mnie. Recepcjonista twierdził, że jest na niej moje imię, nazwisko i adres firmy, więc nie ma pomyłki.
Kiedy zorientowałam się kim jest nadawca paczki, moje zdziwienie było jeszcze większe niż zaskoczenie przesyłką.
Widziałyśmy się osobiście zaledwie kilka razy. Prowadziłyśmy długie rozmowy telefoniczne, podczas których słychać było najczęściej mój głos. Potrafiła słuchać, jak moja mama. Daty ich urodzin prawie się pokrywały, więc łączył je również znak zodiaku. Jednak moja mama nie musiała pakować kartonów dziesiątki razy, przy kolejnych przeprowadzkach. Moja mama nie wysyłała też paczek swoim synom, ani wnukom. Mama nie miała też męża młodszego o 27 lat, który zanosił na pocztę kolejne pudła, przeznaczone do wysyłki w odległe strony.
Imię nadawcy paczki, było równie oryginalne jak Ona sama: Ziemiosława (drugie – Żywia). Takie imiona nadali jej rodzice: Janina i Zygmunt. O wszystkich imionach rodowych przeczytałam we „Wspominkach sentymentalnych Ziomki”, które podarowała swoim synom wraz ze spisaną własnoręcznie „Książką kucharską Ziomuni” (mamy je w szufladzie na wyspie, zapakowane przez autorkę w sztywną, niebieską okładkę zamykaną na rzepy, z napisem: „Przyjemność rozmowy. Telekomunikacja Polska S. A.”).
Zatargałam paczkę do pokoju hotelowego. Z ogromnym wysiłkiem wrzuciłam ją na pled pokrywający łożko. Przez chwilę nie mogłam znaleźć odpowiedniego narzędzia, aby rozciąć taśmy. Roztargniona ciekawością wnętrza zbyt mocno pociągnęłam skrzydło kartonu i część zawartości wysypała się na bordową tkaninę. Jako pierwsze zobaczyłam moje ukochane wafle „Teatralne” i „Katarzynki” toruńskie. Zaczęłam dłonią wyciągać przez otwór kolejne smakołyki: przeróżne batony, draże, sezamki, herbatniki, czekolady, cukierki – wszystko w ogromnej ilości, a do tego słoiczki z sokami: porzeczkowym i jagodowym opakowane szczelnie w folię bąbelkową. Kiedy już całe łóżko pokryte było słodkościami, z oczu popłynęły mi łzy. Dłuższą chwilę siedziałam z odpakowaną do połowy paczką. Postanowiłam natychmiast zadzwonić z podziękowaniami, ale mój telefon zaginął gdzieś pod zawartością przesyłki. Nie było wyjścia – trzeba było wyciągnąć to, co zostało na dnie kartonu. Pochylając się nad czymś różowym, zapakowanym w folię, nie miałam pojęcia czego się spodziewać.
Już po chwili, złapałam dłońmi cztery rogi pledu, aby przenieść tę ciężką górę słodkości, a po odsłonięciu kołdry położyć na prześcieradle najcieplejszy prezent jaki dostałam w życiu. Rozłożyłam go starannie, podkładając brzeg pod poduszkę. Z gniazdka za szafką, wyjęłam wtyczkę od lampki nocnej, aby jej miejsce zajął kabelek doprowadzający prąd do różowej maty rościelonej na łóżku. Nigdy w życiu nie miałam okazji używać takiego koca. I nigdy dotąd żaden „święty Mikołaj” nie obdarował mnie taką górą prezentów.
Tego wieczora, wsunęłam się do ciepłego łóżka hotelowego, ogrzanego kocem elektrycznym. Za oknem wiał wiatr, a zamiast deszczu lały się moje łzy. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że syn Ziomki zostanie moim mężem.
Mija rok od Jej śmierci, a ja wciąż czuję Jej ciepłe otulenie. Brak mi Jej westchnień w telefonie. Tęsknię za ciemnym, bogatym altem jej głosu.
Dziś staram się zliczyć wszystkie dary, jakie od Niej otrzymałam:
- prawo do życia „na własnych zasadach”,
- odwagę w przełamywaniu schematów,
- oglądanie problemów z szerszej perspektywy,
- czerpanie z powrotu do postawy dziecka…
Jest tego dużo więcej, jak choćby fakt, że była pierwszą czytelniczką moich tekstów, a jej informacja zwrotna była najbardziej merytoryczna i życzliwa ze wszystkich. To ona zredagowała wszystkie teksty, które napisałam do projektu audio „Od wrażliwego ucha do spokojnego ducha”.
Zostaw komentarz