Ciemny odcień bieli

with Brak komentarzy

Podobno na piątym miejscu wśród najpopularniejszych marzeń jest napisanie książki. Jestem jedną z tych, którzy niosą ten pomysł przez życie, z przekonaniem, że to wydarzy się prędzej lub później.

Pierwsze zapiski, które mogą być kiedyś wykorzystane do autobiografii pochodzą sprzed 12 lat. Zaczęłam pisać o tacie 20 lat po jego śmierci. Dawniej „lukrowałam” opis rzeczywistości, bo spoglądałam w przeszłość tylko jednym okiem, w obawie, żeby nie dostrzec ciemnych stron. Moje wspomnienia miały jasne kolory, a słowa same układały się w piękny obraz przepełniony miłością i tęsknotą.

W pokoju spełniającym funkcje wszystkich możliwych pomieszczeń mieszkalnych siedział duet. Ojciec ujmując sprawnie swoje skrzypce, smyczkiem poprawiał jednocześnie moją prawidłową postawę. Unosił łokieć mojej ręki trzymającej smyczek, prostował plecy, łaskotał w brodę, żebym dobrze ułożyła ją na podbródku skrzypiec. Uśmiechem zachęcał do mobilizacji a mrugnięcie oka oznaczało „zaczynamy”. Już po pierwszych dźwiękach Allegro moderato Duetu Ignaza Pleyela można było rozpoznać poziom jaki reprezentuje każde z nas. Ja, z zaciętą miną, skupiona na nieczystym dźwięku jaki wydobywał się z mojego instrumentu, starałam się nadrobić miną niekompetencję. Było mi wstyd, ale jednocześnie przepełniała mnie radość ze wspólnej nici porozumienia z tatą. Nikt w pokoju nie mówił „naszym językiem”. Widownia, jaką stanowili: sąsiadka z dziećmi i mama, mimo najszczerszych chęci nie była w stanie przenieść się na nasz poziom nadawania i odbioru. Tylko my wiedzieliśmy, co nas wypełnia od środka. Ten stan nie trwał zbyt długo, bo określała go długość utworu, jaki przeznaczony był do wykonania w duecie. Ale jakość tych uczuć była bardzo intensywna i gęsta. Pewnie dla ojca zupełnie inna niż dla mnie, ale pewne elementy były wspólne. Trudno byłoby wówczas określić jednoznacznie uczucia. Zdecydowanie woleliśmy czuć, niż wiedzieć co to było. Moglibyśmy tak trwać, ale skończył się utwór i pozostało tylko zachować te chwile głęboko, jak tylko się dało. Zapach czekoladowego ciasta mamy, podsycał przyjemność doznań, a to, co miało się stać za chwilę spowodowało wręcz zmysłową eksplozję. Ojciec wstał. Zręcznym ruchem smyczka przebiegł po strunach sprawdzając strojenie. Nastąpiła chwila ciszy. Wszyscy wstrzymali oddechy. Pierwsze dźwięki pojawiły się jak zjawy a w zamkniętych oczach skrzypka, zza okularów ukazało się całe napięcie. Postać taty, na tle rozświetlonego okna, zaczęła rozpływać się w dźwiękach. Grał czardasza – swój ulubiony utwór „popisowy”.

Jednak rzeczywistość miała też inne barwy, zapachy i dźwięki. Dopiero teraz, po 32 latach od śmierci taty jestem w stanie otworzyć drugie oko i odważnie spojrzeć we wspomnienia.

Pamiętam dzień, kiedy ojciec zastał mnie przy telewizorze, a nie przy pulpicie. Z dala czuć było od niego kwaśno-słodką woń. Był na mnie wściekły. Pierwszy raz, kazał mi się położyć na wersalce i czekać. Kiedy zobaczyłam, że wyciąga pasek ze spodni odwróciłam twarz. Zaraz po tym, poczułam ból na pośladkach. Skóra paska wbijała się coraz szybciej w moje uda i plecy. Milczałam, choć chciało mi się wyć z bólu. Miałam dwanaście lat, więc dałam radę zacisnąć mięśnie z całej siły i wytrzymać do końca bez krzyku. Nie chciałam, żeby sąsiedzi za cienką ścianą słyszeli cokolwiek, z tego koszmaru. Kiedy skończył, rozpłakał się. Zaczął mnie przepraszać i mówić jak mnie kocha. Wtedy zdecydowałam, że nie będę więcej grać na skrzypcach.

Ludzie którzy znają mnie tylko z widzenia, a także ci, którzy byli aktywnymi świadkami tamtych dni, czekają na książkę. Tylko czy są gotowi na moje postrzeganie tamtego świata? Z czasem lukier odpadł i wydostały się spod niego ślady pleśni. Dzięki niej, powstaje uzdrawiająca penicylina.

Dziś pierwszy raz od tamtego duetu wróciłam do tego utworu. Okazało się, że pamiętam każdą nutę mojej partii…