Passacaglia… W języku portugalskim, tak jak w hiszpańskim słowo „passar” oznacza „przechodzić”. Leszek Możdżer przechodzi w swojej nowej kompozycji z częstotliwości narzuconej muzykom lata temu, do innej, odkrywanej powoli, mniej uznanej. Częstotliwość grana na drugim fortepianie (do którego musi się specjalnie odwracać w teledysku poniżej) brzmi jak fałsz, ale właśnie to brzmienie jest bliższe naszej ludzkiej wibracji.
Życie społeczne kieruje się zasadami, których uczymy się od najmłodszych lat. Kiedy tata przykładał mi do ucha rozwibrowany kamerton tłumaczył, że wszystkie instrumenty dostraja się właśnie do tego dźwięku. Nigdy nie zapytałam: „a dlaczego właśnie do tego, a nie do innego?”.
Mama ciągnęła mnie zawsze do toalety z kółeczkiem, nauczycielka w przedszkolu przesuwała moje małe ciało w „odpowiednie” miejsce wśród innych dzieci, ksiądz na katechezie objaśniał kategorie grzechów lekkich i ciężkich a wychowawca zawsze „wiedział lepiej”. Nawet nauczycielka gry na pianinie powtarzała: „Iza, ty nigdy nie będziesz grać Chopina” a ja zakładałam, że wie, co mówi skoro moje pierwsze lata grałam na skrzypcach, a moje koleżanki w tym czasie już pracowały nad techniką gry na fortepianie.
Jednak właśnie wśród muzyków, pierwszy raz miałam okazję przekonać się, że warto łamać zasady. Zaczęło się od mojej ukochanej nauczycielki rytmiki, która uczyła nas przełamywać stereotypy. Zawsze miałam trudność z improwizacją, niezależnie czy instrumentem było pianino (Autograf), czy moje własne ciało na zajęciach rytmiki. Z zachwytem obserwowałam moją przyjaciółkę Madzię (I’ve got rhythm), która z zamkniętymi oczami „czerpała ze swojego wewnętrznego świata” a jej ciało potrafiło malować piękne, ruchome obrazy zainspirowane dźwiękami muzyki, tylko dlatego, że dziewczyna zaufała swojej intuicji.
Na kursach pisarskich uczyłam się podstaw pisania a przecież litery znam od dawna. Przestrzegano mnie: „nie pisz autobiografii, bo to nudne dla czytelników – każdemu wydaje się, że jego historia jest ciekawa, a jest ciekawa tylko dla piszącego”. „Jak nie masz nazwiska, albo statusu celebryty nikt tego nie przeczyta” – słyszałam. Efekt: do tej pory mam tylko okładkę mojej książki.
Na szczęście znajduję sobie miejsca na improwizację: piszę „jak z nut” na blogu i gram „bez nut” na instrumentach. Znalazłam miejsca pomiędzy dźwiękami i przechodzę raz tu, raz tam…
Okazało się, że czasami nie warto przykładać zbyt wielkiej wagi do zasad wpajanych przez lata. Warto szukać swojej perspektywy i wychodzić poza ramy zasad, szczególnie wtedy, gdy to służy zdrowiu. Tak jak słuchanie, czy granie na instrumencie, w innej częstotliwości.
ps. Profesorka od fortepianu nie miała racji – po 50tce dałam sobie przyzwolenie także na grę Chopina! Bo kto BOGATEMU zabroni?
Jeśli masz ochotę i czas na kawę (zachęcam!) dzisiejszą proponuję spędzić ją z Leszkiem Możdżerem:
4 Responses
Viola
Piękne! Ja wierzę, że Ty wydasz książkę z Twoimi pięknymi opowiadaniami. W życiu warto słuchać mądrych ludzi, a nie wszystkich ludzi . Warto być otwartym na nowe, słuchać siebie. Ile złego ludziom wyrządziło to „ Ty nigdy nie będziesz..”.
Ja tego nigdy nie doświadczyłam, ale znam wiele osób, którym mocno to obniżyło wartość na całe życie, bo uwierzyli. Bądźmy odważni- twórzmy, tańczmy tak jak chcemy w naszym życiu. Niech nam dobrze w duszy gra.
admin
Dziękuję Viola za te słowa. Zrozumiałam to jakiś czas temu, dlatego jestem tu, gdzie jestem i „tańczę” tak, jak umiem.
Niech nam dobrze w duszy gra…
Syberyjska Dziewczyna
Bardzo naukowy wpis 😉
Zasady są potrzebne i ważne. Dają ramę i to dzięki nim wiemy, kiedy stajemy się prawdziwymi wirtuozami. Bo wirtuoz zasady ma tak opanowane, że dla niego przekraczanie ich i wychodzenie poza nie staje się naturalnym procesem ewolucji jego talentu. Tak rodzą się prawdziwi artyści – malarze, muzycy, pisarze.
Z drugiej strony można być rewelacyjnym rzemieślnikiem i grać tego Chopina idealnie, za każdym razem, nie przez 6 lat ale i przez 36. Tylko co z tego wynika?
Z trzeciej strony 😉 można mieć gdzieś i zasady i wirtuozerię i po prostu robić swoje. Po swojemu, czy inaczej: na własnych zasadach.
Myślę, że najważniejsza jest nasza osobista „rama”. Reszta to tylko kwestia… Interpretacji. I podejścia. 😉
Dziękuję za dzisiejszą rozmowę telefoniczną. :*
ps. a od „nauczycielek” i wszelkich ludzi używających słów „ty nigdy”, czy „ty zawsze” – trzymajmy się z daleka. 😉
admin
Lubię moje „ramki”, choć czasami mnie ograniczają, więc staram się je wówczas poszerzać. I masz rację – warto po prostu robić swoje. Dlatego nadal piszę bloga a nie siedzę nad książką, bo tu mogę uzupełniać teksty muzyką i robić wszystko „po swojemu”.
Ściskam…