Uśmiech losu

with 3 komentarze
Pierwszy raz zobaczyłam go na wielkim ekranie w gdyńskim kinie, gdzie wyświetlano relację z koncertu w Portofino. Stał w butach koloru włoskiej flagi. Kiedy zaczynał grać na akordeonie, cały stawał się muzyką. Dlatego od razu zapisałam go w pamięci. Kilka lat później wybrałam się do mojego kochanego miasta urodzenia, na jubileusz chóru w którym śpiewałam, kiedy jeszcze mieszkałam w Toruniu. Po koncercie, przy torcie, podarowałam mu swój długopis, aby mógł podpisywać autografy. A dziś, na maleńkiej wyspie, gdzie zamieszkałam 4 lata temu, znowu pojawił się na scenie, a ja mogłam siedzieć i wzruszać się jego grą na bandeonie.

Wiele osób pyta mnie: „Jak sobie radzisz z tęsknotą za wielkimi wydarzeniami kulturalnymi? Pewnie na takim odludziu to rzadkość?”. To prawda, wyspa nawet nie wie, jak wielkiego muzyka gościła… Ale czy to nie jest szeroki uśmiech losu do mnie? Żeby pojawić się na Jego koncercie musiałabym przemierzać tysiące kilometrów i zdobyć cudem bilety za grube pieniądze. A ja siedzę wśród wśród kilkudziesięciu melomanów, którzy przyszli na bezpłatną ucztę dla ducha.

Wystarczyło, że napisałam do organizatorów festiwalu z prośbą o bilet, jak inni na wyspie. Trzeba było tylko zarezerwować bilet emailem, potem odebrać go pół godziny przed koncertem i usiąść w niewielkiej sali w Centrum Kultury w sercu wyspy. Parę kroków od najpiękniejszej plaży Europy, w sąsiedztwie domu, w którym mieszkał Krzysztof Kolumb, kiedy ożenił się z Felipą Perestrello de Moniz, córką dawnego gubernatora Porto Santo.

Kiedy wróciłam do domu, napisałam do ukochanej dyrygentki – Kingi Litowskiej z Torunia:

Cześć kochana…
dziś byłam na pewnym koncercie u nas na wyspie… poznajesz kogoś? (wysyłam zdjęcie)

Dzisiejszy koncert… wzruszył mnie… pamiętam jak po jubileuszu ASTROLABIUM byłam z Wami i Mario nie miał dobrego długopisu do autografów… podarowałam mu mój… dziś nie poszłam za kulisy, bo byłam w towarzystwie, ale moje serce biło dla niego.

Jak ta energia przepływa… Szok!

Jak to się teraz mówi: ” ZROBIŁ MI DZIEŃ!”

ps. Moja koleżanka z Madagaskaru, z którą siedzę w jednej ławce szkolnej na lekcjach portugalskiego witała go dziś w hotelu, bo pracuje w recepcji.

Po chwili dostaję odpowiedź:

Haha…. to jest niesamowite
Wiesz, że w tej chwili jestem u jego rodziców w Atessa?

Uśmiecham się z niedowierzaniem, bo to wszystko jest niewiarygodne. Muzyczna rodzina jest ogromna i czasem zdarza się taki CUD, kiedy rozrzucone po świecie puzzle układają się nagle, na moment, we wspólną, energetyczną całość. Jesteśmy tak daleko, a tak blisko zarazem. Zapamiętam ten moment i wrócę do niego z pewnością, kiedy w przyszłości obwiozę po maleńkiej, portugalskiej wyspie drobną-WIELKĄ dyrygentkę (uznaną na świecie), chodzącą na co dzień po ulicach naszego polskiego miasta. Zdobyłyśmy wykształcenie na tej samej uczelni, nie mając okazji spotkać się wówczas, bo opuściłam moją Alma Mater zanim ona do niej przybyła. Teraz mamy wspólne wspomnienia i dziś możemy do siebie pisać o każdej porze dnia i nocy… Kolejny raz dziękuję życiu, że postawił Ją na mojej drodze.

Mario Stefano Pietrodarchi już na zawsze zostanie głęboko zapisany w moim sercu. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

Tu możesz wesprzeć moją twórczość:
Postaw mi kawę na buycoffee.to

3 Responses

  1. Syberyjska Dziewczyna
    | Odpowiedz

    :))))

  2. Makulinka
    | Odpowiedz

    Cudowna historia, która znów pokazuje, że jak tylko otworzymy serce energia wszechświata będzie krążyć.
    Pamiętaj kochana, świat nam sprzyja zawsze ❤️

    • admin
      | Odpowiedz

      Dzięki Makulinko!
      Między innymi dla TAKICH CHWIL warto ŻYĆ!

Zostaw komentarz