To była jedna ze zwykłych niedziel z obiadem u mamy. Siedziałam w fotelu, ciesząc się smakiem zjedzonego rosołu. Miałam na sobie moją ulubioną tunikę z łapaczem snów. Było mi wygodnie i ciepło. W mieszkaniu mamy zawsze było jasno – okna od południowej strony zapewniały światło od świtu do zachodu słońca. Idealne warunki na krótką drzemkę.
Z letargu ratowałam się skupieniem na nuceniu mamy. Śpiewała mormorando „Va pensiero” i parzyła kawę. Z trudem zmobilizowałam się do przejścia na spacer w kierunku mojego dawnego pokoju. Kiedy stanęłam w drzwiach, uśmiechnęłam się widząc, że kolejny raz zaszły tu drobne zmiany. Mama lubiła zmieniać ustawienia mebli, kupować nowe firany i przestawiać drobiazgi na malutkim segmencie.
Na półce, na której do tej pory stała trzykrotka tym razem znalazły się książki. Pomiędzy biografią księżnej Diany a albumem z podróży Jana Pawła II, stał mój stary, szkolny atlas świata. Chociaż nie widziałam go od lat, poznałam od razu po okładce z tapety zmywalnej. Sięgnęłam po niego, jak po okruchy wspomnień sprzed lat – z wielkim wzruszeniem.
Zaczęłam przewracać pożółkłe kartki. Pachniały gumą tapety i przeniosły moje myśli na lekcje geografii. Zawsze miałam kłopot z zapamiętywaniem nazw krain, ale lubiłam odszukiwać je na mapach.
Położyłam atlas na dywanie. Odszukałam mapę świata. Pomyślałam, że może życie poniesie mnie jeszcze gdzieś daleko? Byłam ciekawa, gdzie wyląduję w przyszłości. Zamknęłam oczy i palcem wskazującym wycelowałam w kartkę. Otworzyłam powieki i zobaczyłam czubek mojego palca na niebieskim tle. No nieźle – krzyknęłam w stronę salonu – niedługo zamieszkam na środku oceanu.
Mój mąż – żeglarz, podszedł z zaciekawieniem i uniósł moją dłoń, zaglądając w zaznaczony punkt na mapie. Ze śmiechem oznajmił mi, że to nie jest środek oceanu tylko maleńka wyspa – Madera. Wzięłam lupę i obejrzałam tę maleńką kropeczkę dokładnie. Bardzo świadomie zakotwiczyłam ten moment w pamięci: zapach kawy, promienie słońca padające na stolik z szydełkowym obrusem i fakturę powierzchni tapety, kiedy zamykałam atlas.
Dziś, po kilku latach, siedzę przy komputerze w tunice z łapaczem snów. Pijąc sok z papai i pomarańczy, czekam na wschód słońca na wyspie. Okazało się, że ilha dourada, na której zamieszkałam jest tak maleńka, że nie zaznaczono jej na mapie świata w moim atlasie. Wynurza się z Atlantyku tuż obok Madery.
Mamy już nie ma między nami, ale nadal potrafię przywołać w uszach jej nucenie „Va pensiero”. Po pokoju rozlał się właśnie zapach parzonej kawy. Okna naszego domu wychodzą na południe. Zza moskitiery słychać melodie ptaków. Wstaje nowy dzień.
Uważam o co proszę…
*ilha dourada – złota wyspa